Blog

Niedopasowana młodzież na rynku pracy
(23.05.2014 | Bartosz Radzikowski)

Od roku 2010 coraz częściej mówi się o niedopasowaniach na polskim rynku pracy. Według raportu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW, 2013), w 2011 r. 1,7 mln młodych Polaków studiowało, w tym 420 tys. na pierwszym roku studiów. Rynek pracy zasiliło 490 tys. młodych, wykształconych absolwentów po studiach I-ego i II-ego stopnia. Przyjmując, że w tymże roku na stałe (udając się na emeryturę) opuściło rynek pracy ok. 100 tys. osób, a kolejne ok. 100 tys. młodych ludzi wyemigrowało, „zastrzyk” dodatkowej podaży pracy wyniósł niemal 200 tys. Niestety, choć są to dla pracodawców okoliczności sprzyjające, nadal mają oni problemy ze znalezieniem odpowiednich osób. Pomimo ponad 13% bezrobocia (GUS, 2013), czas przeznaczony na poszukiwania pracownika stale się wydłuża. Pracodawcom ciężko zaufać zwłaszcza osobom młodym, które mają największy problem ze znalezieniem stałego zatrudnienia.


Niedopasowanie popytu i podaży na rynku pracy jest powszechnym problemem w Europie, spróbujmy jednak pochylić się bliżej jedynie nad problemami na „naszym podwórku”.


Od strony podażowej obserwujemy w Polsce wymijanie się oczekiwań rynku pracy oraz programów kształcenia. Pracodawcy narzekają, że są one oderwane od realiów rynku pracy. Studenci zbyt dużo czasu poświęcają na teoretyczne zdobywanie wiedzy, a zbyt mało na rozwiązywanie problemów – umiejętność zdecydowanie bardziej cenioną od znajomości regułek w miejscu pracy. Obserwujemy co prawda spadek przyjęć studentów na kierunki „nadwyżkowe”(MNiSW, 2013), jednakże jeszcze przez wiele lat absolwenci studiów pedagogicznych, humanistycznych i społecznych będą stanowili nadwyżkę podaży nad popytem. Dane z 2011 r. pokazują efekt wprowadzenia przez MNiSW w 2008 r. listy kierunków zamawianych. Coraz więcej młodych ludzi wybiera kierunki techniczne i matematyczne, na które jest większe zapotrzebowanie, z kolei kariery pierwszych absolwentów programu sugerują, że eksperyment można oceniać pozytywnie. Potwierdzają to wyniki badania „Bilans Kapitału Ludzkiego w Polsce” z 2013 r., zrealizowanego przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości oraz Uniwersytet Jagielloński, z których wynika, że absolwentów z większości dotowanych kierunków charakteryzuje ogólnie lepsza sytuacja na rynku pracy (mniejszy odsetek bezrobotnych).


Druga kwestia to reformy rynku pracy. Ciężko zmusić pracodawców do zwiększania zatrudnienia. Zdecydowanie lepiej likwidować bariery poprzez wprowadzanie dobrze zaprojektowanych reform. Popyt na pracowników, zwłaszcza młodych, charakteryzuje relatywnie wysoka elastyczność cenowa, więc redukcja klina podatkowego pozytywnie wpłynęłaby na poziom zatrudnienia w tej grupie. Narzędziem może być tutaj dewaluacja fiskalna, polegająca na obniżeniu pozapłacowych kosztów pracy przy jednoczesnym zwiększeniu wpływów z VAT-u (przy wysokich stawkach ciężko o podwyżkę, lepszym pomysłem jest uszczelnienie systemu podatkowego). W efekcie spadłyby koszty pracy, natomiast wpływy do budżetu – nie. Ponadto, do wzrostu zatrudnienia zachęcić może większa swoboda w relacjach stosunku pracy, likwidacja barier wejścia, czy deregulacja. Co więcej, badania potwierdzają, że wzrost zatrudnienia jest większy, gdy liberalizacji rynku pracy towarzyszy zwiększanie konkurencyjności rynku produktów i usług (Morsy, 2012).


Trzeci argument dotyczy ludzkiego podejścia do obowiązków zawodowych. Niezaprzeczalnie człowiek czerpie większą użyteczność z czasu wolnego niż z pracy, jednakże zapominamy o możliwości własnego rozwoju, oraz kontrybucji w kreowaniu wartości i rozwoju całego społeczeństwa, jakie niesie praca zawodowa. Z ankiety przeprowadzonej wśród ponad 8 tys. osób poszukujących zatrudnienia (BKL,2013) wynika, że główną przyczyną pozostawania bez pracy jest brak odpowiednich ofert oraz znajomości, które umożliwiłyby im znalezienie pracy. Rzadko wspominają one o braku doświadczenia, kompetencji, czy wykształcenia. Ponadto, w poszukiwaniu pracy najczęściej korzystają z pomocy rodziny i znajomych (75%), urzędów pracy (67%), rzadziej bezpośrednio kontaktując się z pracodawcą (55%). Z drugiej strony spektrum mamy odpowiedzi ponad 16 tys. menadżerów i właścicieli firm. Twierdzą oni, że kompetencje związane z samodzielnym organizowaniem sobie pracy (samodzielność, zarządzanie czasem, podejmowanie decyzji, inicjatywa, odporność na stres i ogólna chęć do pracy) są najbardziej pożądane (54%). Ważne są również umiejętności interpersonalne – dla 42% pracodawców istotne jest, aby przyszły pracownik był komunikatywny, umiał pracować w grupie i dobrze radził sobie z trudnymi sytuacjami. Kompetencje zawodowe, związane z wykonywaniem konkretnej pracy, są na trzecim miejscu (40%). Innymi słowy – pracodawcy oczekują, że kandydat na dane stanowisko będzie przede wszystkim samodzielny i zaangażowany, po drugie – nie będzie konfliktowy, dopiero po trzecie zaś – że będzie znał się na tym, co w pracy będzie robił. Pozwala to na obalenie argumentu jakoby pracodawcy nade wszystko cenili doświadczenie i kompetencje. Najważniejsze są dla nich zaangażowanie, uczciwość i chęć rozwoju.


Badania pokazują, że przedłużający się okres bezrobocia w młodości zwiększa prawdopodobieństwo problemów na rynku pracy w późniejszych latach. Ponadto osoby takie otrzymują w przyszłości ok. 20% niższe wynagrodzenie (Morsy, 2012). Morsy celem opisania ich sytuacji ukuł termin „scarring effects” – blizny, które ma na myśli, są wynikiem utraty potencjalnego doświadczenia i umiejętności, które młody człowiek mógłby nabyć pracując.


Konsekwencje przedłużającej się nieaktywności zawodowej w młodym wieku są niezwykle poważne. Większe dopasowanie systemu edukacji, reformy gospodarcze, oraz aktywna postawa młodych ludzi są w moim odczucie w stanie ten problem rozwiązać. Warto jednocześnie podkreślić, że zawsze największy wpływ na własną karierę zawodową mają sami zainteresowani. To od nich w dużym stopniu zależy czy doświadczą owego „scarring effects”. Wiemy, że potencjał, energia, i aspiracje młodych ludzi są ogromne, a ich niewykorzystanie - stratą całego społeczeństwa.


Bibliografia:
BKL (2013), Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, Badania Kapitału Ludzkiego w Polsce
Morsy H. (2012), “Scarred generation”, IMF Finance and Development, 49(1), 2012
GUS (2013), Biuletyn Statystyczny nr 3/2014
GUS (2011a), Szkoły wyższe i ich finanse w 2011 r.
GUS (2011b), Emerytury i renty w 2011 r.
GUS (2007), Przejście z pracy na emeryturę
MNiSW (2013), Szkolnictwo wyższe w Polsce
 

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Aktywne starzenie się – przywilej czy obowiązek?
(27.03.2014) | Lucie Vidovićová

***Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Forbes.pl
 

Aktywne starzenie to mantra ostatnich dekad. Do ruchu zachęcają naukowcy, prasa kobieca oraz politycy. Europejskie społeczeństwa starzeją się i liczba ludzi w podeszłym wieku nieustannie rośnie – oczekuje się, że swój szczyt osiągnie około 2060 roku. Jeżeli starsi ludzie są w naszej ocenie uosobieniem ciężaru, panika dotycząca tendencji demograficznych wydaje się być zrozumiała.

Koncepcja aktywnego starzenia się wydaje się być idealnym rozwiązaniem. Załóżmy, że starzenie się jest zasobem. Starajmy się więc być aktywni i dajmy z siebie ile tylko możemy. Bez względu na wiek. Może i ten pomysł brzmi rozsądnie, ale kiedy mu się bliżej przyjrzeć od razu nasuwają się pewne wątpliwości. Po pierwsze, ostatni kryzys ekonomiczny pokazał, że nasza przyszłość może w mniejszym stopniu zależeć od czynnika demograficznego niż nam się wydawało. Oczywiście chcemy, żeby więcej ludzi znalazło zatrudnienie, ale czy mamy wystarczającą liczbę miejsc pracy? Oczywiście chcemy zbalansowanej polityki fiskalnej, ale jak właściwie wygląda proces ustalania jej priorytetów? Oczywiście chcemy, żeby starsi pracownicy stanowili ważną część ogółu zatrudnionych, ale przecież życie nie składa się wyłącznie z pracy.


Jak pokazał ostatni spis ludności przeprowadzony w moim kraju, w Czechach mieszka około 10,4 miliona ludzi, z czego tylko 4,6 miliona jest zatrudnionych. Reszta to dzieci, bezrobotni, kobiety na urlopach macierzyńskich, ludzie w podeszłym wieku i emeryci, a także inni ekonomicznie nieaktywni. Wartość produkcji wytwarzanej przez 44 proc. całkowitej populacji wystarcza, żeby zapewnić Czechom 36 miejsce w kwestii PKB per capita. Co ciekawe, o tym parametrze zazwyczaj nie wspomina się, kiedy mowa o zbliżającej się katastrofie w postaci współczynnika obciążenia demograficznego. Emeryci to jedynie 1/3 nieaktywnej zawodowo części populacji, jednak wydaje się, że wciąż są oni główną grupą docelową polityki aktywizacji. Możemy pójść o krok dalej i zadać pytania dotyczące produktywności, zdolności do zatrudnienia, niedopasowania kwalifikacji oraz innych kluczowych zagadnień, o których dotychczas nie wspomniano. Będzie to jednak otwarcie puszki Pandory.


Co więcej, w mojej ocenie ludzie w podeszłym wieku, czyli obiekt polityki aktywnego starzenia, nie istnieją, przynajmniej jako grupa. Określenie to dotyczy okresu przynajmniej 35-40 lat życia. Chyba nikt z nas nie odważyłby się umieścić noworodka oraz Carmen Electry, najstarszej modelki, która wystąpiła na okładce FHM w historii magazynu, w tej samej grupie. W odniesieniu do starszych ludzi, nieustannie to jednak robimy. Śmiem więc twierdzić, że w kwestii aktywnego starzenia niewiele mówi się o heterogeniczności omawianej grupy. Poza tak oczywistymi różnicami jak płeć, poziom wykształcenia, przynależność do klasy społecznej itp., liczą się również preferencje. W jednej ze swoich ankiet pokazałam, że ze względu na preferencje dotyczące aktywności w podeszłym wieku można wyróżnić przynajmniej 3 grupy: czekających na emeryturę, zorientowanych na pracę oraz tych, którzy adaptują się do danej sytuacji. Oczywiście jest to podział bardzo ogólny, ale dane pokazują, że ludzie zorientowani na pracę generalnie pozostają aktywni zawodowo bez względu na politykę emerytalną, a Ci, którzy mają zamiar przejść na emeryturę często robią to tak szybko jak tylko jest to możliwe, niezależnie od polityki dotyczącej zatrudnienia. Grupy te reagują wręcz skrajnie różnie na kształt wdrażanych polityk oraz stosowane środki. Dobrym przykładem jest „potrzeba nauki nowych umiejętności z dziedziny IT”. Dla jednych to kwestia pozostania dłużej na rynku pracy, dla innych szybszej z niego ucieczki. Jedynie „adaptujący się ” okazują się być bardziej podatni na politykę oraz zmiany warunków życiowych, będąc w jakiś sposób bardziej elastyczni pod względem preferencji opartych na wartości.


Wreszcie, jak już wcześniej wspominałam, w życiu ważnych jest o wiele więcej rzeczy niż praca. Na myśli mam partnerstwo, rodzicielstwo, przyjemności, edukację, dbanie o kondycję fizyczną, hobby, sprawowanie opieki nad innymi, sprzeczki, zajęcia z jogi, wolontariat, zagadnienie pracy i bezrobocia wśród najmłodszych, rozwody, wycieczki po Morzu Śródziemnym oraz wiele innych problemów, które okupują myśli dzisiejszych 50-, 60- i 70-cio latków żyjących na Zachodzie. Wszystko to razem może prowadzić do tzw. „przeciążenia roli”. Koncepcja ta jest przyczyną krytyki podejścia wskazującego aktywne starzenie się jako najlepszego możliwego rozwiązania.


Nie wszyscy mieli, mają i będą mieli takie same możliwości i szanse, takie same preferencje i zdolności oraz taką samą chęć do pozostania dłużej na rynku pracy i „aktywnego starzenia się”. Nie ma w tym nic złego. Nie musimy, a wręcz nie jesteśmy w stanie zaadaptować każdej starzejącej się osoby do rynku pracy. To co musimy jednak zrobić, to wspierać tych, którzy chcą pracować oraz obniżać wymagania dla tych, którzy muszą to robić ze względu na potrzeby finansowe. Musimy również szanować tych, którzy po latach pracy po prostu chcą odpocząć i cieszyć się tym, co niesie życie w podeszłym wieku, cokolwiek by to nie było.
 

Zachęcamy do przeczytania studium "Polityka aktywnego starzenia się a zatrudnienie w Republice Czeskiej", przygotowanego przez Lucie Vidovićová w ramach projektu MOPACT. Publikacja (w j. angielskim) dostępna jest do pobrania tutaj.

Zobacz oryginalny tekst (w j. angielskim) tutaj.

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Czas na zmiany w polskim systemie podatkowym 
(26.02.2014) | Grzegorz Poniatowski

***Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Forbes.pl

Mieszkańcy lokali znajdujących się na parterze mogą odetchnąć w ulgą. Kilka dni temu Ministerstwo Finansów wydało oświadczenie, w którym stwierdza, że „że lokatorzy, którzy mieszkają na parterze i w związku z tym są zwolnieni z wnoszenia opłat za korzystanie z windy, nie uzyskują nieodpłatnego świadczenia od spółdzielni mieszkaniowej. Tym samym osoby te nie osiągają przychodu w rozumieniu przepisów ustawy PIT.” (http://www.mf.gov.pl) Groteskowy problem rodem z Gombrowicza przyciągnął uwagę mediów i licznych komentatorów, i choć sprawa została dość szybko wyjaśniona wielu z nich zwracało uwagę, że jest on jedynie fragmentem znacznie szerszego problemu – problemu z całą polska ordynacja podatkową. Jeśli zależy nam na wzroście gospodarczym, zmiana rozwiązań w polskim systemie podatkowym musi stać się w końcu priorytetem. Na szczęście wydaje się zdawać sobie z tego sprawę Minister Finansów, Mateusz Szczurek, zapowiadając głębokie zmiany w systemie w perspektywie dwóch najbliższych lat.

Co należy zmienić w polskich podatkach?

Wiele, ale nie wszystko.

Zostawiając krytykę na koniec – Polski system podatkowy skutecznie niweluje dysproporcje w redystrybucji dochodów. Posługując się podstawową miarą nierówności, tzw. indeksem Giniego, niejeden umiarkowany liberał doszedł do wniosku, że system spełnia swoje zadanie. Według obliczeń Janet Gornick z New Yorkera (dane z 2011) na tle krajów rozwiniętych Polska znajduje się mniej więcej w połowie dystansu między socjalną Szwajcarią i liberalnymi Stanami Zjednoczonymi. Gdyby w obliczeniach nie uwzględnić opodatkowania, z największymi nierównościami objęlibyśmy niechlubne prowadzenie w rankingu krajów o największych nierównościach .

Dysproporcje w redystrybucji dochodu w 2011

 

 

 

 

 

 

 


 
Źródło:
Janet Gornick, New Yorker

Co więcej, Polska ma relatywnie niski udział opodatkowania pracy w klinie podatkowym. Porównanie polskiego systemu do systemów krajów Unii Europejskiej wypada całkiem korzystnie. Jako że opodatkowanie pracy ma spośród wszystkich form opodatkowania najbardziej negatywny wpływ na wielkość zatrudnienia, trzy punkty procentowe wynikające z obciążenia dochodu w całkowitych 33% klina podatkowego nie powinno przerażać. Co miesiąc odprowadzamy z pensji zbyt dużo, ale gównie do ZUS. Wykres Eurostatu obrazuje, jak małą część klina podatkowego w Polsce stanowi PIT.


Klin Podatkowy w krajach Unii Europejskiej w 2012

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Źródło: Eurostat

Dane Eurostatu nie tylko pozwalają porównać strukturę klina podatkowego, ale również jego całkowitą wielkość. Porównanie z krajami UE o podobnym stopniu rozwoju gospodarczego pokazuje, że niższy poziom fiskalizmu jest możliwy, a wręcz z wielu względów konieczny. Jak zmniejszyć klin podatkowy? Poprawiając szczelność systemu podatkowego. Rozrośnięta w Polsce szara strefa uszczupla dochody budżetowe znacznie bardziej niż w większości krajów UE. W zależności od metody badania od 15% do 25% rzeczywistych zobowiązań podatkowych nie jest rejestrowane.
Szara strefa nie jest jednak najpoważniejszym problemem polskiego systemu podatkowego. Rankingi instytucji międzynarodowych są zgodne. Według raportu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego regulacje i stawki podatkowe są wymieniane przez około 34% respondentów-przedsiębiorców jako główny czynnik hamujący prowadzenie interesów. Na ten wynik wpływ mają przede wszystkim złożone regulacje. Potwierdza to nieco starsze badanie OECD z 2011 roku (Sustainable Govrnance Indicators), stawiające Polskę na ostatnim miejscu pod względem poziomu przejrzystości systemu podatkowego wśród 32 badanych krajów. Regulacji jest zbyt dużo i zbyt często są one zastępowane nowymi. O skali problemu świadczy wynik badania Deloitte, według którego polski system podatkowy jest najmniej stabilny w Europie (European Tax Survey. The benefits of stability, 2013)

Obecny system podatkowy jest niejasny dla wielu podatników, a powinien być tak zbudowany, by nie istniała potrzeba wydawania przez ministerstwo licznych interpretacji, takich jak ta skierowana do użytkowników wind. Polska gospodarka będzie rozwijała się w szybkim tempie i dołączy do grupy tych najbardziej konkurencyjnych tylko jeśli prawo podatkowe stanie się zrozumiałe, system – stabilny, wielkość szarej strefy – mała, a poziom fiskalizmu – niski.


* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Słuszna decyzja polskiego rządu o zatwierdzeniu programu energetyki jądrowej (wpis gościnny)
(20.02.2014) | Dr inż. Andrzej Strupczewski, prof. nadzw. Narodowego Centrum Badań Jądrowych

Gdy przed dwoma laty opublikowano finansowaną przez Greenpeace broszurę „Morski wiatr kontra atom” jej autorzy twierdzili, że morskie farmy wiatrowe są najtańszą drogą rozwoju polskiej energetyki. Nie spodziewali się, że życie przyniesie tak szybko odpowiedź w ich sporze z autorem niniejszego tekstu. A odpowiedź ta oznacza klęskę propagandową lobbystów wiatraków, i to klęskę spowodowaną przez realizację w Niemczech programu Energiewende – czyli Rewolucji Energetycznej, przyjętego ze względów politycznych, ale nie uzasadnionego gospodarczo. W chwili przyjmowania tego programu obiecywano społeczeństwu tanią energię ze słońca i wiatru, przywództwo w świecie nowych technologii i nowe miejsca pracy. Dziś widać, do czego ten program doprowadził.

Oto kilka spośród wielu faktów:

W Niemczech, najbardziej zaawansowanych na drodze ku wprowadzaniu odnawialnych źródeł energii do energetyki, cena energii otrzymywanej z morskich farm wiatrowych została przez parlament niemiecki ustalona na 190 euro/MWh, podczas gdy w sąsiedniej Francji pracujące w tym samym czasie elektrownie jądrowe dostarczają do sieci energię po cenie 42 euro/MWh. Prognozowana cena dla przyszłych bloków jądrowych we Francji to 75 euro/MWh, a według wycen francuskich nawet mniej (55 do 60 euro/MWh).

Energetyka jądrowa nie tylko pracuje bez dopłat – eksport energii z elektrowni jądrowych przynosi wręcz Francji dochody w wysokości 3 miliardów euro rocznie. Natomiast w Niemczech dodatkowe dopłaty dla deweloperów OZE doszły w 2013 roku do 20 miliardów euro rocznie, a w 2014 roku mają wynieść 21 mld euro. Niemcy płacą za elektryczność 0,29 euro/kWh, to jest dwa razy więcej niż Francuzi – 0,13 euro/kWh. Jeszcze wyższe są ceny elektryczności w Danii – 0,3 euro/kWh. Natomiast średnia cen dla 28 krajów członkowskich Unii Europejskiej to 0,2 euro/kWh.

W bogatych Niemczech ponad 300 000 rodzin odłączanych jest rocznie od sieci, ponieważ nie stać ich na płacenie rachunków za prąd. Przemysł niemiecki przestaje być konkurencyjny i szereg firm grozi przeniesieniem swoich zakładów do krajów o niższych cenach energii. Sam wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel oświadczył w styczniu 2014 r., że wsparcie OZE stanowi "pułap możliwości ekonomicznych” Niemiec. Jednocześnie, emisje CO2 – które miały dzięki wprowadzaniu OZE zmaleć – wzrosły!

Wobec niestabilności i nieobliczalnego charakteru pracy wiatraków, wiele zakładów przemysłowych, które potrzebują niezawodnych i nieprzerwanych dostawy energii podjęło budowę własnych mini-elektrowni z silnikami diesla. Takie rozwiązanie jest normalne w krajach rozwijających się, ale niespotykane w centrum Europy. Przemysł niemiecki protestuje i grozi przeniesieniem swych zakładów do innych krajów, gdzie energia elektryczna jest tańsza.

Co więcej, subsydia dla OZE, które miały zapewnić Niemcom przewagę nad konkurentami i przynieść zyski inwestorom OZE, nie dały dobrych wyników. Wiodące firmy niemieckie produkujące panele fotowoltaiczne poniosły straty oceniane łącznie na 21 miliardów euro, wiele z nich ogłosiło bankructwo, a wielkie firmy energetyczne zamykają swe wydziały OZE, wyrzucając na bruk setki pracowników. Według danych ogłoszonych przez niemiecki urząd statystyczny w styczniu 2014 roku, liczba bezpośrednio zatrudnionych w przemyśle fotowoltaicznym spadła w ciągu dwóch lat o połowę.

Unia Europejska nadal podtrzymuje deklaracje o potrzebie redukcji emisji CO2. Jednocześnie jednak Komisja Europejska widzi, jak fatalne skutki gospodarcze wynikają z forsowania za wszelką cenę rozwoju OZE, prowadzącego do wysokich cen energii elektrycznej. W ciągu ostatnich lat przemysł europejski utracił 8 milionów miejsc pracy. Komisarz UE ds. gospodarki Gunther Oettinger skrytykował stawianie polityki klimatycznej ponad gospodarką i Komisja zaproponowała, by jako jeden z celów na rok 2020 postawić zwiększenie udziału przemysłu w PKB Unii Europejskiej z 15% do 20%. Do tego niezbędna jest jednak tania energia. Wśród polskich elit politycznych również panuje przekonanie, że tania energia jest nam niezbędna, co potwierdza na przykład wypowiedź wicepremiera Piechocińskiego z lutego 2014 r..

Chociaż przeciwnicy energetyki jądrowej zawsze twierdzili, że jest ona za droga, dzisiaj elektrownie jądrowe we wszystkich krajach dają tani prąd – a są to te same elektrownie, które według twierdzeń ich przeciwników miały być nieopłacalne. Elektrownie, które zbudujemy w Polsce, również będą zapewniały tani prąd przez dziesiątki lat, a tania energia elektryczna to podstawa konkurencyjności przemysłu i dobrobytu mieszkańców.

Decyzja rządu polskiego zatwierdzająca program energetyki jądrowej jest jedyną logiczną odpowiedzią na konieczność budowania źródeł energii o niskiej emisji. Elektrownie jądrowe są jedynym wytwarzającym na wielką skalę czystą energię źródłem, na którym można polegać. Zapewniają tanią energię przy zachowaniu czystego powietrza, wody i gleby. Ponadto, elektrownie z reaktorami najnowszej III generacji, jakie mają powstać w Polsce, gwarantują również pełne bezpieczeństwo ludności. Nie mają one za zadanie zastąpić innych źródeł energii, jak węgiel kamienny i brunatny, ale mają je uzupełniać, aby energii elektrycznej starczyło i dla nas, i dla naszych dzieci.
 

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Czy wsparcie dla młodych przedsiębiorców uratuje polski rynek pracy?
(12.02.2014) | Anna Ruzik-Sierdzińska

Temat trudnej sytuacji młodych osób na rynku pracy stale przewija się w mediach, debatach ekonomicznych i politycznych. Stał się on również ważnym obszarem badawczym - duża część programu finansowania badań w UE na lata 2014-2020 poświęcona jest różnym aspektom aktywności osób młodych. Ta grupa na rynku pracy szczególnie straciła w czasie ostatniego kryzysu gospodarczego. W krajach Europy stopa bezrobocia osób młodych jest przynajmniej dwa razy wyższa niż średnia dla kraju, a w niektórych regionach przekracza 50%. Po skończeniu edukacji formalnej trudniej jest znaleźć pierwszą pracę. Kolejne pokolenia są lepiej wykształcone niż poprzednie, ale w czasie kryzysu wykształcenie już tak bardzo nie chroniło przed bezrobociem. Osoby młode częściej pracują w ramach umów na czas określony lub w różnych elastycznych formach, bywa, że poniżej kwalifikacji.

W Polsce stopa bezrobocia wg BAEL w III kwartale 2013 r. wyniosła 9,8%, dla osób do 24 lat 26,7%, w wieku 25-34 lata 10,4%, 35-44 lata 7,5%, 45+ lat 7,1%. Stopa bezrobocia wśród absolwentów, czyli osób w wieku 15-30 lat, które ukończyły szkołę w okresie ostatnich 12 miesięcy i nie kontynuują nauki, równa jest 33,8%. W porównaniu z analogicznym kwartałem 2012 r. wzrosła zatem o 2 punkty procentowe. Relatywnie najniższe jest bezrobocie absolwentów studiów wyższych, wynoszące 23,8%, dla pozostałych grup wykształcenia przekracza 45%. Co zrobić, żeby po skończeniu szkoły możliwie szybko znajdować pracę, przeciwdziałając szybkiej deprecjacji kapitału ludzkiego?

Jednym z pomysłów na aktywizację osób, które niedawno ukończyły szkołę jest zachęcanie ich do zakładania własnych firm. Rozwój przedsiębiorczości jest na pewno ważny. Kraje, w których warunki do prowadzenia własnej działalności gospodarczej są korzystne, odnotowują szybszy wzrost. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej promuje ostatnio działający od końca zeszłego roku program "Pierwszy biznes - Wsparcie w starcie". To program preferencyjnych niskooprocentowanych pożyczek na rozpoczęcie własnego biznesu skierowany do młodych osób z wyższym wykształceniem (nie dłużej niż 48 miesięcy od skończenia studiów) oraz studentów ostatnich lat studiów, którzy nie mają zatrudnienia. Po złożeniu wniosku o pożyczkę, zawierającego biznes plan, można dostać do 60 tys. zł oraz dodatkowo do 20 tys. zł, jeśli utworzy się przynajmniej jedno dodatkowe miejsce pracy. Zachętą jest m.in. niskie oprocentowanie pożyczki - jedynie 0,25 stopy redyskonta weksli NBP - oraz dość długi okres spłaty (do 7 lat) z możliwością rocznej karencji.

Ten program ma swoje zalety, ale i wady. Zaletą jest niewątpliwie ułatwienie potencjalnym przedsiębiorcom dostępu do taniego kapitału i uchronienie części osób młodych przed bezrobociem albo biernością zawodową. Skierowanie oferty dla osób z wyższym wykształceniem może zwiększyć szanse powodzenia nowo zakładanych firm, zakładając, że osoby wykształcone lepiej wiedzą, jak szukać informacji przydatnych w prowadzeniu własnej firmy. Własna firma traktowana może być jako szansa na ciekawszą prace i szybszy rozwój zawodowy, a także jako alternatywa dla braku pracy najemnej.

Należy jednak zwrócić także uwagę na kilka zagrożeń.

Po pierwsze, możliwe, że część firm i tak by powstała, bez dofinansowania kosztów pożyczki ze środków publicznych. Czyli wystąpi tzw. efekt jałowego biegu (ang. deadweight), oznaczający, że obserwowany możliwy wzrost zatrudnienia nie będzie w całości skutkiem programu.

Po drugie, powodzenie zależy od kilku czynników, między innymi od tego, czy zakładająca działalność osoba ma cechy przedsiębiorcy, tzn. czy umie zarządzać własnym czasem ale i kierować innymi osobami, czy wystarczy jej energii nie tylko na rozwijanie podstawowej działalności ale i na sprawy urzędowe. Własna działalność obarczona jest sporym ryzykiem. Badania GUS pokazują, że po 5 latach od założenia ponad połowa firm przestaje działać. Warunkiem otrzymania pożyczki jest umiejętność przygotowania dobrego biznes planu, której to często brakuje młodym ludziom, niekoniecznie kończącym studia ekonomiczne (choć i studentom kierunków ekonomicznych często brakuje wiedzy, jak dobrze stworzyć biznes plan). Zatem tu przydałoby się wsparcie dla potencjalnych przedsiębiorców w poszukiwaniu informacji i analiz oraz prognoz dotyczących rozwoju gospodarczego, w tym branży, w której chcą prowadzić działalność. Wreszcie dostępne środki na razie pozwalają na udzielenie mniej więcej 300 pożyczek, nie zmienią zatem znacząco zatrudnienia w skali kraju czy nawet województwa.

Podsumowując, wprowadzony program promowania przedsiębiorczości wśród młodych ma pewien potencjał, ale wymaga regularnego monitorowania, jak sobie radzą nowe firmy i czy tworzą miejsca pracy także dla innych. Wartościowe - chociaż trudniejsze - byłoby także zbadanie, czy osoby, których wnioski o pożyczki zostaną odrzucone, znajdą środki na założenie firmy i jak potoczą się ich losy na rynku pracy w porównaniu do tych, którzy takie wsparcie otrzymają.

Na pewno nie należy oczekiwać istotnego wpływu programu na sytuację na rynku pracy. Rozwój mikroprzedsiębiorstw powinien być stymulowany nie tylko przez ułatwienie dostępu do kapitału dla małej grupy potencjalnych przedsiębiorców, ale przede wszystkim przez usuwanie takich barier jak: zbyt wysoki klin podatkowy i pozapłacowe koszty pracy, bariery administracyjne, konkurencja firm działających w szarej strefie, niedostateczna ochrona własności intelektualnej, itp.
 

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.
 

 

Słodkie trucizny i gorzkie lekarstwa

(05.02.2014) | Maciej Sobolewski

Zmiany w ustawie o OFE pokazują systemową niezdolność do wprowadzania w Polsce wykraczających swoim horyzontem poza pojedynczą kadencję wielkich programów reformatorskich i są negatywnym przykładem prowadzenia bieżącej polityki gospodarczej.

Odsuwając na bok populistyczne argumenty przeciw OFE, trudno dostrzec w argumentacji zwolenników tych zmian czegoś więcej niż dążenia do natychmiastowego rozładowania ostrego kryzysu finansów publicznych. O wadze doraźnych korzyści świadczy niezwykły pośpiech, z jakim uchwalono ustawę umożliwiającą przeniesienie ok. 150 mld złotych z OFE do ZUS oraz to, że nie zawiera ona żadnych mechanizmów zobowiązujących rząd do przeprowadzenia szerokiej, strukturalnej reformy finansów publicznych w ciągu najbliższych lat. Nie ma przy tym wątpliwości, że reforma taka jest konieczna. Same zmiany w OFE jedynie tymczasowo rozładują kryzys finansów publicznych, który bez rozwiązania strukturalnych problemów narastania deficytu powróci ponownie za kilka lat.

Zmiany w OFE przynoszą głównie korzyści doraźne. Negatywne skutki tych zmian w postaci obniżenia poziomu oszczędności stabilizującego rozwój gospodarki i trwałego spadku inwestycji poprzez giełdę w sektor przedsiębiorstw, mają charakter długoterminowy. Przeciwnicy zmian w OFE zwracają uwagę, iż przy odpowiednio dużej politycznej determinacji strukturalne problemy finansów publicznych mogły być sukcesywnie rozwiązywane w ciągu ostatnich lat. Pojawiają się również argumenty, że nawet w świetle obecnego zaostrzenia sytuacji, możliwe były inne procedury sanacyjne niż sięganie po składki zgromadzone w drugim filarze.

Od początku wprowadzenia drugiego filaru do systemu emerytalnego wiadomo było, jakie wiążą się z tym koszty dla systemu finansów publicznych, i co to musi oznaczać dla dyscypliny budżetowej. Dlatego reforma dokonana przez rząd AWS-UW była nie tylko krokiem w stronę unowocześnienia systemu emerytalnego, ale przede wszystkim wielkim zobowiązaniem do racjonalizacji finansów publicznych podjętym przez elitę polityczną. Ze względu na naturę systemu emerytalnego, zobowiązanie to wykraczało poza pojedynczą kadencję wyborczą. U podstaw tej reformy legło założenie, że wszystkie przyszłe ekipy rządowe, mając zawężone pole do ulegania naciskom najsilniejszych grup interesu, będą musiały bardziej odpowiedzialnie wydawać publiczne pieniądze. W tym sensie reformę emerytalną rządu AWS-UW należy szczególnie docenić. Jest to rzadki przykład działania prowadzącego w założeniu do samoograniczenia się władzy. Szkoda, że kolejne rządy nie traktowały zobowiązań wynikających z tej reformy dostatecznie poważnie.   

Dlatego ostatnie zmiany w OFE mają też znacznie poważniejsze konsekwencje, niż mogłoby się z pozoru wydawać. Nawet jeśli rację ma rząd, twierdząc, iż w obecnej sytuacji nie było już innego sposobu na uniknięcie nadmiernego deficytu i że skutki funkcjonowania OFE w pierwotnej wersji są nie do udźwignięcia dla obecnego i przyszłych budżetów, to jest to wielka porażka nie tylko obecnego rządu, ale również wszystkich poprzednich ekip rządzących Polską, które przyczyniły się do obecnej sytuacji odsuwając w imię doraźnych celów politycznych niepopularne decyzje przywracające równowagę w finansach publicznych. Wniosek jest taki, że demontaż zasadniczych elementów reformy emerytalnej sprzed 15 lat – konieczny lub nie – w równym stopniu podkopuje zaufanie przyszłych emerytów i do instytucji państwa, i do całej elity politycznej. I jest to jeden z najważniejszych kosztów obecnych zmian.

Sprawa OFE pokazuje, w jak niewielkim stopniu elity polityczne zdolne są do realizacji reform, które swoim horyzontem wykraczają poza pojedynczą wyborczą kadencję. Wciąż niekorzystnie odróżnia to Polskę od wysokorozwiniętych krajów Zachodu. Odwołując się do celnej metafory niemieckiego filozofa Maxa Schelera warto przypomnieć, iż odpowiedzialna polityka gospodarcza potrzebuje konsekwencji w dokonywaniu właściwych wyborów między gorzkimi lekarstwami i słodkimi truciznami. Decydując się na sięgnięcie po składki OFE, zamiast przeprowadzenia odkładanej przez lata szerokiej przebudowy finansów publicznych, rząd po raz kolejny wybrał słodką truciznę zamiast gorzkiego lekarstwa.
 

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Likwidacja umów cywilno-prawnych – czego nie dopowiedziano?

(22.01.2014) | Izabela Styczyńska

O likwidacji umów cywilno-prawnych mówi się na wiele sposobów. Mówi się o wprowadzaniu dodatkowej biurokracji i jej negatywnym wpływie na gospodarkę. Mówi się o zwiększaniu bezpieczeństwa, płac i godności człowieka. Jednocześnie dyskutuje się o konsekwencjach planowanych przez rząd zmian na rynek pracy, zatrudnienie, czy bezrobocie. Jednak do tej pory w całej dyskusji niewiele zostało powiedziane o ograniczaniu wolności, jaką te zmiany za sobą by niosły. I mowa tutaj nie tylko o wolności pracy tu i teraz, ale również o ograniczaniu wolności w wyborze sposobu oszczędzania na starość, czy o ograniczaniu wolności pracodawców do zatrudniania w sposób dla nich opłacalny i potrzebny.


Spróbujmy zatem pokrótce przeanalizować, jak ta niby niepozorna zmiana prawa, co do zasady mająca gwarantować bezpieczeństwo i godność człowieka, de facto wpłynie na ograniczanie swobody działania różnych podmiotów gospodarczych.
Idąc za definicją profesora Balcerowicza (2012), wolność pracy rozumiana jest, jako „swoboda wyboru zajęcia, poszukiwania zatrudnienia, oraz negocjowania warunków umowy o pracę”. Obecne propozycje wprowadzające restrykcje wobec pracodawców i pracowników, zdecydowanie to prawo będą ograniczały. Student, który chce w weekend zarobić na bieżące wydatki i nie chce jeszcze odkładać na starość (czyli „oskładkowywać” swojego stosunku pracy), w przypadku wprowadzenia obostrzeń będzie to musiał robić; dlaczego go do tego zmuszać? Dlaczego artysta chcący pracować w sposób elastyczny, na umowę o dzieło, ma zakładać własną działalność i stawać się przedsiębiorcą? Proponowane prawo jest ewidentnym ograniczaniem wolności przeciętnego Kowalskiego na rynku pracy.


I druga, bardzo istotna, kwestia. Likwidacja umów cywilno-prawnych zmusi administracyjnie ludzi do oszczędzania na emeryturę w państwie. Rolą państwa jest apelowanie do ludzi, by oszczędzali na starość, kropka. To gdzie inwestują i w jaki sposób, powinno zostać w gestii każdego z nas. Czy coraz więcej naszych zarobków powinno trafiać do ZUSu? Ekonomia podpowiada, że decyzje inwestycyjne podejmowane w warunkach ryzyka powinny polegać na dywersyfikacji. Czy państwo edukuje w tej kwestii społeczeństwo? Czy ludzie są tego świadomi? Czy też mami ich się wizją jedynie słusznego państwowego zabezpieczenia społecznego? Gwiazdowski (2012) wymienia wiele form oszczędzania. Jedną z nich może być inwestycja w siebie, założenie firmy, ubezpieczanie się, oszczędzanie - lokaty bankowe, TFI, nieruchomości, surowce, i wiele innych alternatywnych inwestycji. Ale o tym należy mówić, informować, edukować. Dobrze, może powiedzieć rząd, to niech ludzie oszczędzają też sami. Pytanie tylko jak oszczędzać, skoro ludzie zarabiają mało? Według ostatnich danych dominanta wynagrodzenia brutto wynosi w Polsce około 2000 pln. A mimo niewielkiego spadku bezrobocia, zatrudnienie w tym okresie wcale nie wzrastało (GUS, 2013). Czy mając taką wiedzę, racjonalne państwo może promować przymus oddawania kolejnych pieniędzy do kasy państwa?


Innym, obecnym w dyskusji, argumentem na rzecz likwidacji umów cywilno-prawnych jest potencjalny wzrost płac. Miałby on nastąpić wskutek obciążenia dodatkowym obowiązkiem podatkowym pracodawców. Ale tym sposobem spowoduje się w przedsiębiorstwach wzrost kosztów pracy; czy pracodawcom będzie to się opłacać? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wszystkie statystyki wskazują, że wydajność pracy w Polsce jest jedną z najniższych w Europie, podobnie jest z inwestycjami państwa w innowacyjność i modernizację. Polityka gospodarcza skoncentrowana jest niestety na branżach relatywnie pracochłonnych, szukających własnej przewagi w niskich płacach. Zamiast zająć się tworzeniem długoterminowych bodźców dla rozwoju przedsiębiorczości, zmniejszeniem biurokracji dotykającej sektor prywatny, zmianą otoczenia biznesu po to, by przedsiębiorstwa mogły zwiększyć wydajność pracy, a w konsekwencji płace, rząd wychodzi z propozycją kolejnego przymusu dla pracobiorców i pracodawców, który także w skali całej gospodarki nie będzie się opłacał.


Nie można mówić o likwidacji umów cywilno-prawnych pomijając kwestię ograniczania wolności obywateli. Nie można zmuszać ludzi do oddawania państwu (ZUSowi) kolejnych pieniędzy, a nie edukować ich, że dywersyfikacja w oszczędzaniu na starość to jedyne racjonalne działanie. Nie można oskarżać przedsiębiorców o nieuczciwe traktowanie pracowników, skoro nie poprawia się otoczenia biznesu. Likwidacja umów cywilno-prawnych nie będzie przejawem dbałości o dobro człowieka ani tu i teraz, ani w przyszłości. Będzie to ograniczanie wolności obywateli i nałożenie kolejnego podatku dla zasypania dziury w ZUS. Pytanie, czy takim działaniem faktycznie coś więcej do tej dziury zostanie dosypane.

***
Balcerowicz, L., 2012, Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów. Antologia. Wydawnictwo Zysk i S-ka.
Gwiazdowski, R., 2012, Emerytalna katastrofa i jak się chronić przed jej skutkami. Wydawnictwo Zysk i Ska.
 

* Wyrażone powyżej poglądy i opinie odzwierciedlają punkt widzenia autora(ów) i niekoniecznie są podzielane przez CASE Network.

 

Zobacz też:

Miliony Polaków pracują na umowach śmieciowych  – pracują i czekają na zmiany zapowiadane przez rząd
(14.01.2014) |TVP Regionalna
 

Likwidacja umów śmieciowych nie pomoże ani zleceniobiorcom, ani państwu
(13.01.2014) | NEWSERIA