0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

Uzdrowienie systemu podatkowego i zwiększenie wpływów budżetowych było jednym ze sztandarowych gospodarczych haseł PiS w kampanii wyborczej. Rząd Beaty Szydło zapowiadał, że podniesie opodatkowanie zagranicznego kapitału, zwiększy progresywność systemu i poprawi ściągalności VAT – głównie poprzez usprawnienie działania organów skarbowych i większe kary dla oszustów.

Rzeczywistość zrewidowała te zamiary. Prawo i Sprawiedliwość poległo w tej kwestii na całej linii.

Specjalne podatki dla sklepów wielkopowierzchniowych i banków nie zadziałały. Pierwszy zablokowała Komisja Europejska, jako niezgodny z prawem unijnym, drugi - przynosi tylko małą część z planowanych wpływów.

Polski system podatkowy jest jednym z najmniej progresywnych w Europie. PiS miał to zmienić, m.in. dzięki wprowadzeniu tzw. jednolitego podatku o zwiększonej liczbie progów oraz dzięki progresywnemu CIT-owi. Datę uruchomienia tego rozwiązania ciągle przekładano, aż rząd ostatecznie pogrzebał pomysł w grudniu ubiegłego roku. Tłumaczenia Mateusza Morawieckiego wskazywały, że zrezygnowano z niego z powodu presji przedsiębiorców.

Wszystkie te zmiany miały podnieść wpływy do państwowej kasy, by zapewnić finansowanie dla nowych wydatków rządu, m.in. programu 500+ czy obniżenia wieku emerytalnego. Ponieważ dwa pierwsze poległy, nadzieja pozostała tylko w większej ściągalności.

Przeczytaj także:

Pierwsze dane GUS i Ministerstwa Finansów pokazały, że jest gorzej niż zakładano. Na razie dostępne są tylko wstępne wyliczenia, ale już z tych komunikatów wynika, że VAT przyniósł mniej niż planowano. Dokładnie o 3,5 mld zł mniej. Z zaplanowanych w ustawie budżetowej 130,1 mld zł wpłynęło 126,6 mld. Mimo to ministerstwo finansów i tak chwaliło się ponad 2,8-procentowym wzrostem ściągalności podatku względem ubiegłego roku.

Jednak, jak dowodzą eksperci, wpływy z VAT w 2016 r. spadły, a nie wzrosły. Ekonomiści z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE) obliczyli, że w rzeczywistości ściągalność VAT spadła o 0,2 proc.

– Nominalnie wpływy faktycznie wrosły – tłumaczy Grzegorz Poniatowski, dyrektor ds. polityki fiskalnej w CASE – ale dla VAT punktem odniesienia jest konsumpcja (VAT jest podatkiem konsumpcyjnym – red.). A po jej uwzględnieniu okazuje się, że ściągalność spadła.

Konsumpcja wzrosła w Polsce w 2016 r. o 3,6 proc. Po uwzględnieniu utrzymującej się deflacji będzie to tylko ok. 3 proc. Wpływy z VAT, by przynajmniej utrzymać się na tym samym poziomie, musiałyby wzrosnąć proporcjonalnie. Tymczasem zwiększyły się tylko o 2,8 proc. Czyli w stosunku do zeszłego roku odnotowaliśmy relatywny spadek ściągalności o 0,2 proc. Luka podatkowa (czyli różnica między wpływami, które budżet państwa powinien uzyskać z tytułu VAT, a ich faktycznym poziomem) w rzeczywistości powiększyła się.

– Margines błędu naszych wyliczeń jest raczej nieznaczny. Liczby mogą się zmienić tylko, jeśli GUS i Ministerstwo Finansów znacząco skorygują swoje wyliczenia za 2016 r. – zapewnia Poniatowski.

Czarny grudzień

Ciekawe jest, że tak marne statystyki spowodowane są głównie fatalnymi wynikami ściągalności VAT w grudniu. Spadły o około połowę w porównaniu z poprzednimi miesiącami. Jeszcze w listopadzie wykazywał 7,4 proc. tempa wzrostu przychodów z VAT. Jednak mimo wyraźnego wzrostu sprzedaży detalicznej w ostatnim miesiącu (6 proc.) przychody roczne poleciały w dół. To dlatego, że właśnie w grudniu skarbówka zwróciła wielu przedsiębiorcom VAT z transakcji we wcześniejszych miesiącach 2016 r. Urzędy skarbowe przetrzymały pieniądze dłużej niż zazwyczaj. Z jednej strony można to tłumaczyć bardziej drobiazgowymi kontrolami urzędów, które PiS obiecał wprowadzić. Z drugiej strony przetrzymywanie było rządzącym na rękę, bo przez długi czas fałszywie poprawiały statystyki. Z tego samego powodu wynik za 2016 r. może okazać się jeszcze gorszy. Już w styczniu tego roku było bowiem wiadomo, że w urzędach skarbowych zalega jeszcze ponad 3,3 mld zł czekających na zwrot.

Wychodzi na to, że wszystkie plany podatkowe PiS na 2016 r. spaliły na panewce. Rządzący chyba zdają sobie z tego sprawę - nie może być przypadkiem, że kilka dni temu do dymisji podał się wiceminister finansów, a w resorcie wymieniono szefów departamentów podatkowych.

Niesie to ze sobą poważne zagrożenia. Budżet na 2017 r. obliczany był na podstawie wyższych niż faktyczne, szacunkowych wpływów. Oznacza to, że deficyt może przekroczyć 3 proc. – dotąd obliczony był na 2,9 proc. Przekroczenie tego progu oznacza dla Polski problem, m.in. procedurę nadmiernego deficytu, którą obejmie nas Unia Europejska. A to oznacza sankcje, sięgające nawet zakręcenia kurka z unijnymi pieniędzmi.

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze