Kto jest najbardziej chorym pacjentem w Polsce?

Z ochroną zdrowia w Polsce było fatalnie przed pandemią. Gdy zaczął grasować wirus, okazało się, że jest dramatycznie. A jak będzie, gdy wirus już znajdzie się w odwrocie? Może być jeszcze gorzej - przestrzegają ekonomiści. Wiele wskazuje na to, że to prawdopodobne.

Trzy lata temu ekonomiści próbowali zdiagnozować najbardziej chorego pacjenta w Polsce. Czyli system ochrony zdrowia. Teraz, w trakcie pandemii widzimy gołym okiem i na co dzień jak w systemie tym pękły szwy i sypią się kłaki.

Czy zmieniła się diagnoza? 

- Mamy małe zasoby w systemie, kapitałowe i kadrowe, słabość zarządzania, chaos systemowy, niejednoznaczne funkcje, niejasność kompetencji, nieprzejrzystość w finansowaniu, nie wiemy co należy do państwa, co do samorządów, zaniedbanie zdrowia publicznego, nikłą moc sprawczą zmian i reform, odstępstwo od zasady dobrego rządzenia - mówiła podczas seminarium fundacji CASE i mBanku Stanisława Golinowska, profesor ekonomii w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Reklama

- Ograniczone zasoby (systemu ochrony zdrowia) są teraz główną przyczyną wyjątkowo wysokiej śmiertelności w Polsce - dodała. 

Christoph Sowada, profesor na Uniwersytecie Jagiellońskim podaje wyliczenia, które mówią, ze przez ostatnie kilka lat wydatki publiczne na ochronę nieco wzrosły i w tej chwili sięgają 6,3 proc. PKB. Tylko - dodajmy - w Niemczech to 11,7 proc. PKB. A więc ciągle za mało.

- Mamy za mało pieniędzy, by pozwolić sobie na dobrej jakości system ochrony zdrowia, a środki nie zawsze są optymalnie wykorzystywane - mówił Christoph Sowada podczas seminarium.

Przypomina jak w 2017 roku ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiadał, że do 2025 roku do systemu ochrony zdrowia trafi dodatkowo ok. 500 mld zł. Ale to znaczyło, że wydatki co roku musiałyby rosnąć o 13,5 proc. A rosną znacznie wolniej.

- To potwierdza, że ta obietnica nie była nic warta - powiedział Christoph Sowada.

Kadry w centrum uwagi

W czasie pandemii jak nigdy wcześniej okazało się, że ludzi nie ma kto leczyć. Jeśli chodzi o liczebność kadr medycznych na tysiąc mieszkańców Polska okupuje ostatnie miejsca wśród państw OECD. 72 proc. polskich szpitali raportuje brak pielęgniarek, a 68 proc. - lekarzy. Do 2030 roku średni wiek pielęgniarki wyniesie powyżej 57 lat - podaje Alicja Domagała, doktor nauk o zdrowiu z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

- Niedobór kadr, nadmierne obciążenie pracą, brak właściwej koordynacji, wypalenie zawodowe, konieczność wsparcia psychologicznego - to szczególnie zostało obnażone przez pandemię - mówiła Alicja Domagała.

Kiedy wybuchła pandemia, dość szybko okazało się, że to właśnie pracownicy służby zdrowia należą do grup przenoszących najszybciej zakażenia. Bo żeby wyżyć pracują w kilku miejscach na raz. W kilku miejscach równocześnie pracuje 70 proc. lekarzy polskich lekarzy, przeciętnie w różnych trzech.

Gdy się okazało, że lekarze i pielęgniarki nie tylko leczą, ale i zakażają, początkowo zakazano im pracować w różnych miejscach Ale zaczęli się zwalniać. Postanowiono więc przymknąć na to oko, bo mogło być jeszcze gorzej. Skutek był taki, że po wybuchu pandemii szpitale o lekarzy zaczęły konkurować, a najlepiej płaciły te "covidowe". Nic dziwnego, że ludzi cierpiących na inne choroby, w tym przewlekłe i śmiertelne, nie ma kto leczyć. I stąd - prócz zabójczego działania SARS-CoV-2 - tak ogromna liczba "nadmiarowych" zgonów.

- Okazało się, że brak nam zaufania do pracowników medycznych. Tylko w Polsce personel medyczny nie był głównym źródłem informacji o przeciwdziałaniu zakażeniom - mówiła Alicja Domagała o wynikach międzynarodowych badań.

Ale pandemia zwróciła uwagę też na inne zawody, a raczej ogromne niedostatki kadrowe. To diagności laboratoryjni, pracownicy inspekcji sanitarnej, opieki długoterminowej. W wielu DPS-ach, w które pandemia uderzyła z wielką siłą na samym początku, okazało się, że nie ma szans zapewnić ciągłości opieki nad pensjonariuszami. Tymczasem nawet pandemia nie zatrzymała emigracji za granicę ludzi pracujących w zawodach medycznych.

Polki i Polacy wydają wciąż ogromne kwoty na ochronę zdrowia poza płaconą składką, z własnej kieszeni. Tymczasem WHO zaleca, by system opieki zdrowotnej zorganizowany był w taki sposób, by korzystanie z niego zależało od potrzeb, a nie od zdolności finansowej. Chodzi o to, żeby jakość opieki była na tyle wysoka, by świadczenia były skuteczne, a gospodarstwa domowe były chronione przed nadmiernymi obciążeniami.

WHO uważa, że jeśli ludzie dopłacają z własnej kieszeni więcej niż 15 proc. środków trafiających do sytemu ochrony zdrowia, to już jest niedobrze i są za bardzo obciążeni dodatkowymi wydatkami. Według szacunków Marzeny Tambor z Uniwersytetu w Maastricht Polki i Polacy dokładają ok. 20 proc. Najbogatsi (najwyższy kwartyl dochodów) najwięcej na opiekę stomatologiczną - ponad 60 proc. tego, co wydają na zdrowie. Najmniej na opiekę stomatologiczną wydają najbiedniejsi. Dlaczego? Biednych na leczenie zębów w ogóle nie stać.

Skomplikowana organizacja służby zdrowia

Nie sposób niemal w niej się zorientować, kto za co odpowiada, i kto za co płaci. Odpowiedzialność, struktura podejmowania decyzji i własność (np. szpitali) są zupełnie rozmyte i nie idą ze sobą w parze.

Tajniki skomplikowanej i nieprzejrzystej struktury organizacyjnej zbadała Iwona Kowalska-Bobko, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. I proponuje, żeby zacząć od odbudowy systemu podstawowej opieki zdrowotnej oraz podstawowych szpitali, za co odpowiadałyby samorządy na szczeblu powiatu. Składałyby się na ten pakiet profilaktyka, opieka podstawowa, całodobowa pomoc, pomoc ambulatoryjna, rehabilitacja oraz opieka długoterminowa.

- Powstanie dobrego systemu podstawowej opieki zdrowotnej i podstawowych szpitali jest kluczowe - mówiła Iwona Kowalska-Bobko.

- Jest pokusa, żeby opiekę długoterminową przerzucić na rodzinę - ostrzega Stanisława Golinowska. Być może to kolejny element "prorodzinnej" polityki rządu.

Najważniejsze pytanie,  co po pandemii?

 Czy system ochrony zdrowia się podniesie z kolan, zważywszy na ogromną liczbę czekających w kolejce chorych, których nie leczono, a udało im się przeżyć. Do tego trzeba dodać frustrację, przemęczenie i traumę jaką po pandemii będzie mieć kadra medyczna, czyli konkretni ludzie. Przytaczane przez ekonomistów prognozy mówią, że polską specyfiką jest nie tylko rekordowa, "nadmiarowa" liczba zgonów, ale też skrócenie się oczekiwanej długości życia - aż o 1,4 roku w stosunku do szacowanej przed wybuchem zarazy.

Odbudowie polskiego systemu ochrony zdrowia pomóc mogłyby pieniądze z unijnego Funduszu Odbudowy. I tak - po części - ma być. W Krajowym Planie Odbudowy z europejskich funduszy w wysokości 23,9 mld euro na ochronę zdrowia zaplanowano 4,3 mld euro, czyli ok. 18 proc. całej kwoty. Ale mieści się w niej 1,36 mld euro na zakup i dystrybucję szczepionek.

- Czy to znaczy, że dla rządu zdrowie to priorytet? Wydaje mi się, że nie - mówił Christoph Sowada.

Iwona Bielska, która prowadzi badania na McMaster University w Hamilton w Kanadzie mówi, że tamtejszy rząd szybko po wybuchu pandemii przeraził się panującym w systemie ochrony zdrowia bałaganem. Był on spowodowany głównie tym, że system administracyjny kraju przypomina trochę ten w USA - prowincje mają bardzo dużą autonomię. Rząd zdecydował się na szybkie przeprowadzenie audytu całego systemu. Są już nawet rekomendacje.

W Polsce zalecenia terapii dla najbardziej schorowanego pacjenta są te same od lat - mówią ekonomiści. Nie ma co dyskutować o poprawie, bez zwiększenia nakładów. Do tego konieczna jest ich bardziej efektywna alokacja. Nie będzie to możliwe bez zmian w taryfikatorach NFZ. Są usługi bardzo wysoko opłacane, o które konkurują szpitale, i są takie, których nikt nie chce świadczyć, a ludzie umierają.

Prawdopodobnie nikt z zarządzających polską służbą zdrowia nie spodziewał się przed pandemią, że lekarzy i pielęgniarek będzie brakować aż tak bardzo, choć pokazywały to statystyki od lat. Pilne zainwestowanie w rozwój kadr medycznych to jedna z najważniejszych spraw. Choć trzeba pamiętać o tym, że wyszkolenie lekarza-specjalisty trwa ok. 12 lat i nie bardzo uda się tu znaleźć drogę na skróty. A póki nie będą godziwie opłacani, będą głosować nogami.

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz!

Skoro i tak do ochrony naszego zdrowia dokładamy z własnej kieszeni kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie, to może trzeba przedyskutować reguły indywidualnego współpłacenia? To może być jedno z rozwiązań, by pieniądze, które i tak wydajemy, pracowały na poprawę systemową, zamiast trafiać do prywatnych kieszeni. W końcu trzeba przemyśleć jak sprawnie można by zarządzać tym systemem i skoordynować go z innymi działami gospodarki, wpływającymi na zdrowie społeczeństwa. Przezwyciężenie słabości struktury instytucjonalnej jest tu kluczowe.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zdrowie | służba zdowia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »