Marek Góra: Demografia jest silniejsza od polityki

Absurdalnie niski wiek emerytalny w Polsce zostanie kiedyś podniesiony. To nieuniknione, niezależnie od obietnic politycznych. W przyszłości będziemy musieli, mogli, a co ważne – chcieli – dłużej pracować.

Publikacja: 04.03.2021 21:00

Marek Góra: Demografia jest silniejsza od polityki

Foto: AdobeStock

Dyskusja dotycząca wieku emerytalnego jest i będzie obecna w debacie publicznej, ponieważ jest on w Polsce bardzo niski. Wiele analiz przekonująco pokazuje, że będzie w związku z tym źle.

Będzie źle, bo politycy nie chcą lub boją się ten wiek podnieść. Politycy słyszą, że się nie da, wyborcy również i tym bardziej się od polityków domagają zachowania status quo, a co gorsza dokonują życiowych wyborów tak, jakby rzeczywiście za 10–20 lat minimalny wiek emerytalny miał nadal być absurdalnie niski. A nie będzie. Demografia jest znacznie silniejsza od polityki.

Puste obietnice polityków

Podniesienie wieku emerytalnego jest nieuniknione i jest tak niezależnie od obietnic politycznych. Politycy działają „tu i teraz". Nie ma na świecie takiego polityka, którego obietnice dotyczące emerytur (wysokości, wieku emerytalnego) miałyby znaczenie dla tych, którzy mają dzisiaj 30–50 lat.

Każdy z nas musi więc przygotować się na dłuższą aktywność zawodową. W przyszłości będziemy dzielić się na tych, którzy to zrobili, i na tych, którzy na skutek słuchania obietnic – de facto bez pokrycia – tego nie zrobili. Ci pierwsi nic nie stracą, nawet jeśli na emeryturę będą mogli przejść relatywnie wcześnie. Ci drudzy, wierzący, że wiek emerytalny nie zostanie podniesiony, gdy już zostanie on podwyższony, zapłacą za to wysoką cenę, która na dodatek przeniesie się na resztę społeczeństwa.

Wiek emerytalny to najważniejszy parametr każdego systemu emerytalnego. Gdyby założyć, że wszyscy jesteśmy w stanie finansować konsumpcję ze swojego dochodu przez całe życie, to system emerytalny nie byłby potrzebny. To oczywiście abstrakcyjne założenie. Pod koniec życia jest na ogół okres, w którym nie jesteśmy w stanie uzyskać wystarczającego dochodu. Żeby konsumować, musimy korzystać z oszczędności – dokonanych indywidualnie lub wspólnie (powszechny system emerytalny).

Im dłuższy okres między utratą zdolności samodzielnego finansowania konsumpcji i końcem naszego życia, tym większe muszą być te oszczędności, czyli tym większe musi być ograniczenie konsumpcji we wcześniejszych okresach. Ustawowy wiek emerytalny, wyznaczony poniżej faktycznej granicy starości, to pułapka skutkująca obniżeniem konsumpcji w okresie przed emeryturą.

Pracować dłużej będziemy musieli i chcieli, ale faktycznie pracować będą mogli tylko ci, którzy się do tego zawczasu przygotują. Pierwszym krokiem do tego jest przyzwyczajenie się do myśli, że będzie się pracowało do – powiedzmy – 75. roku życia. Mówimy tu oczywiście o faktycznym wieku emerytalnym. Rzecz w tym, że jest on najsilniej determinowany przez wiek emerytalny formalny, ustawowo wyznaczony.

Można go określić na dwa bardzo różne sposoby. Tradycyjnie jest to ustawowo ustalony wiek stanowiący punkt odniesienia dla faktycznego przechodzenia na emeryturę. Czasem można wcześniej, ale raczej nie później, dlatego że jego osiągnięcie daje pracodawcy możliwość łatwego pozbycia się starszych pracowników. To powszechne rozwiązanie występujące w większości państw.

W Polsce, wraz z wprowadzeniem obecnego systemu emerytalnego w 1999 r., zastosowane zostało inne, bardziej nowoczesne rozwiązanie, czyli minimalny wiek emerytalny. To samo zrobiono w Szwecji i niewielu innych krajach, których powszechne systemy oparte są wyłącznie na indywidualnych kontach emerytalnych. Minimalny wiek emerytalny to najwcześniejszy wiek umożliwiający dostęp do tych kont. Przejść na emeryturę można w dowolnym wieku, ale powyżej minimalnego.

Wciąż istniejące wyjątki wcześniejszego przechodzenia na emeryturę wynikają z bagażu przeszłości pozostawionego przez poprzedni system. Przy czym obecnie sam wiek nie jest warunkiem wystarczającym do zwolnienia pracownika. Zwolnienie 70-latka wymaga takich samych procedur jak zwolnienie 30-latka. To trochę niewygodne dla pracodawców. Jednak ułatwianie zwalniania starszych pracowników nie jest celem systemu emerytalnego.

W dyskusji publicznej o minimalnym wieku emerytalnym mówi się na ogół tak, jak gdyby nie różnił się od wieku emerytalnego w poprzednim systemie, a to zupełnie różne pojęcia. Wiek tak określony jak dawniej to parametr ważny przede wszystkim dla finansów publicznych. Gdy rośnie, to ich sytuacja poprawia się, gdy maleje – pogarsza się. Ponadto, dorabianie przez emerytów poddawane jest różnym restrykcjom.

Natomiast minimalny wiek jest parametrem społecznym. Gdy rośnie, to poprawia się sytuacja osób starszych bez dodatkowego obciążania pokolenia pracującego. Gdy maleje – pogarsza się. Nie ma powodu ograniczać możliwości dorabiania przez emerytów. Systemy takie, jak w Polsce czy w Szwecji, mogłyby istnieć nawet przy niskim minimalnym wieku emerytalnym. Rzecz w tym, że nie realizowałyby one celu swego istnienia.

Trzy recepty na starość

Istnieją tylko trzy sposoby zwiększenia konsumpcji na starość:

1. ograniczenie bieżącej konsumpcji (oszczędzanie),

2. posiadanie większej liczby dzieci (jeśli będą utrzymywać swoich rodziców-emerytów),

3. dłuższa aktywność zawodowa.

Te trzy sposoby trochę inaczej działają w powszechnym systemie emerytalnym (tj. jednolite zasady dla wszystkich i uśrednione ryzyko) i w systemie dodatkowym (dla tych, co chcą się dodatkowo ubezpieczyć na starość i podjąć indywidualne ryzyko oszczędzania na emeryturę). Ich istota jednak pozostaje taka sama.

Jako społeczeństwo i jako jednostki żyjemy jedynie z tego, co wytworzymy – w uproszczeniu dla społeczeństwa to jest bieżący PKB. Dotyczy to także finansowania emerytur. Dzielimy PKB na to, co finansuje wynagrodzenia pokolenia pracującego, i to, co finansuje transfery dla emerytów. Innymi słowy, na to, co konsumujemy dzisiaj, i to, co będziemy konsumować na starość. Jeśli chcemy więcej konsumować na starość, to musimy mniej konsumować za młodu.

Konsumpcja w okresie starości zależy od kolejnego pokolenia aktywnego ekonomicznie. Jego liczebność w relacji do liczebności pokolenia emerytów ma tu fundamentalne znaczenie. Im liczniejsze kolejne pokolenie, tym wyższe finansowanie konsumpcji emerytów. Stąd m.in. nawoływanie do posiadania większej liczby dzieci. Problem w tym, że w skali ogólnospołecznej nigdzie w Europie nie przynosi ono efektów.

Wszystkie kraje europejskie (i wiele innych) mają współczynniki dzietności poniżej poziomu odtwarzalności pokoleń, niektóre nawet dużo poniżej. Polityki na rzecz zwiększania dzietności zawodzą, ponieważ decyzje o posiadaniu dzieci zależą od wielu skomplikowanych czynników, a nie tylko bodźców finansowych.

Indywidualnie mamy jednak w jakimś zakresie możliwość wpływania na liczbę dzieci w naszych rodzinach. Ci, którzy będą w przyszłości mogli liczyć na wsparcie kilkorga dzieci, będą zapewne mieli się lepiej niż rodzice jedynaków. Przy czym nie chodzi tu jedynie o liczbę dzieci, ale także o ich kapitał ludzki i społeczny.

Oba powyższe sposoby zwiększania możliwości konsumowania na starość mają jednak tę wadę, że wymagają ograniczenia bieżącej konsumpcji. Trzeci sposób, też niełatwy, to wyprzedzające dbanie o swoją zatrudnialność.

Przygotowanie do dłuższej pracy to:

1. uświadomienie sobie, że to najlepsza opcja, nawet jeśli jej nie lubimy,

2. dbałość o własne zdrowie (styl życia przede wszystkim),

3. wyprzedzające, ciągłe dostosowywanie kwalifikacji zawodowych do zmieniających się potrzeb gospodarki.

Skorzystanie z tego trzeciego sposobu otwiera drogę do łagodniejszego spotkania z nieuchronnym wydłużaniem okresu aktywności ekonomicznej. W przyszłości bowiem będziemy musieli, mogli i chcieli dłużej pracować.

Jesteśmy zdrowsi od naszych dziadków

Będziemy musieli, ponieważ trendy ludnościowe będą prowadzić do obniżania się stopy zastąpienia (relacja emerytury do wcześniejszej płacy), a opóźnienie emerytury to możliwość jej znaczącego zwiększenia. Będziemy w stanie, ponieważ już teraz nasza długowieczność oraz poziom zdrowotności jest nieporównanie wyższe niż w przypadku naszych dziadków i pradziadków, którzy pracowali do 65. roku życia. Będziemy chcieli, ponieważ jak byśmy nie komplementowali „seniorów", zakończenie aktywności wypycha ich do kategorii obywateli, którzy stają się ważni jedynie przed wyborami.

Oczywiście perspektywa otrzymywania „dochodu" bez konieczności pracy wygląda zachęcająco. Ale to pułapka, a dezaktywizacja to droga w jedną stronę. Na ogół powrót jest niemożliwy. Świadomość tego będzie narastać. A poza tym prawdziwym wyzwaniem jest faktyczna starość, czyli obecnie wiek 80+ i 90+. Jeśli wydamy środki dostępne na finansowanie naszej konsumpcji w wieku 60+, to nie będziemy ich mieć w wystarczającej ilości na jej finansowanie, gdy będziemy rzeczywiście starzy.

Gdy informacja o prognozach dotyczących spadającej w przyszłości stopy zastąpienia dociera do społeczeństwa, to budzi ona co najmniej niepokój. Warto jednak dostrzec, że jest on częściowo nieuzasadniony. Stopa zastąpienia to wynik podzielenia wysokości emerytury przez wysokość wynagrodzenia. Relacja ta może spadać dlatego, że płace rosną szybciej niż emerytury.

Dla pokolenia pracującego nie jest to zła wiadomość. To właśnie ochrona dochodów pokolenia pracującego leży u podstaw funkcjonowania obecnego systemu. A przyszła stopa zastąpienia nie zależy od doraźnych decyzji politycznych, biznesowych czy typu systemu emerytalnego, tylko głównie od struktury wieku populacji. Ta powoli się zmienia i nie mamy wielkich możliwości wpływania na nią.

Stopa zastąpienia zależy więc od obciążenia kosztem finansowania emerytur pokolenia pracującego. W uproszczeniu: każda złotówka wydana na finansowanie emerytur to złotówka, która nie jest wydana na wynagrodzenie pokolenia aktywnego ekonomicznie.

Chęć i zdolność do dłuższej aktywności ekonomicznej musi spotkać się z popytem na pracę osób starszych. Na podstawie przeszłości postrzegamy to jako problem. Mówimy jednak o przyszłości, w której na rynku pracy pojawią się nieliczni młodzi. Popyt na pracę będzie musiał w większym stopniu przenieść się na osoby starsze. Skorzystają z tego o tyle, o ile z wyprzedzeniem zadbają o swoją zatrudnialność.

Racjonalne ustalenie wysokości minimalnego wieku emerytalnego to problem złożony. Nie każdemu łatwo przedłużać okres aktywności (choć łatwiej, gdy wcześniej się na to przygotuje), nie każdy ma taką samą szansę na długowieczność, nie każdy nawet w młodości może łatwo znaleźć sobie miejsce na rynku pracy.

To wszystko prawda i wymaga wzięcia pod uwagę. Niemniej wiadomo na pewno, że aktywność ekonomiczna będzie przedłużana, po części dzięki zachętom i rozumieniu, że warto, po części dzięki podnoszeniu minimalnego wieku emerytalnego i wyrównaniu go dla mężczyzn i kobiet, a po części dzięki budowaniu struktury instytucjonalnej i tworzeniu społecznej atmosfery wspierających dłuższą aktywność zawodową.

Zejście w 2017 r. ze ścieżki stopniowego podnoszenia minimalnego wieku emerytalnego było oczywistym nonsensem. Polskie społeczeństwo płaci za to wysoką cenę już dzisiaj, ale faktyczne zło wynikające z tej decyzji to wysłanie sygnału do 30–50-latków, że mogą spokojnie planować swoją aktywność na krótki okres, że relatywnie szybko uzyskają możliwość korzystania z „dochodu bez pracy". Sygnał ten wzmacniają opinie, że podnieść wieku emerytalnego się nie da. Po co więc mają dbać o swoją przyszłą zatrudnialność w wieku 50–70 lat?

O tym, że to pułapka, przekonają się za jakiś czas, gdy będzie już za późno: ich dzieci bez mrugnięcia okiem radykalnie podniosą im wiek emerytalny.

Prof. dr hab. Marek Góra kieruje Katedrą Ekonomii 1 w SGH, jest Research Fellow w IZA (Bonn) oraz współzałożycielem Polskiej Grupy Emerytalnej. Zajmuje się głównie systemami emerytalnymi i rynkiem pracy. Tekst powstał w związku z seminarium mBank-CASE na temat wieku emerytalnego

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację